Nadal znajomi się mnie pytają, co lepiej uprawiać – kolarstwo górskie czy kolarstwo szosowe. Pytanie jedno z tych największych. Podstawowych. Oczywiście udzielę odpowiedzi, choć w skrócie – a troszkę mnie znacie – odpowiem: wszystko jedno, bylebyś systematycznie jeździł na rowerze.
No dobra – nic mi to nie mówi, jeżdżę i co? I co dalej?
No to zaczynając od początku – jak dla mnie ten wybór to jest kwestia tego, co czuje twoje serce, o czym myślisz, gdy się budzisz, co chcesz zrobić najbardziej – iść na rower szosowy czy górski? Jak siebie widzisz na rowerze: czy gdy pędzisz po asfalcie w peletonie z prędkością przynajmniej 40 km/h, a potem finiszujesz z grupy i na białej linii, nad którą jest napis „meta”, podnosisz ręce w geście zwycięstwa; czy widzisz siebie, gdy zjeżdżasz po trudnych technicznie ścieżkach utrzymując równowagę na rowerze w miejscach, gdzie zwykły człowiek boi się zejść na nogach, a potem wspinasz się po prawie pionowych ścianach, gdzie zwykły człowiek ma problem, aby w ogóle wejść?
Dlaczego najpierw o tym piszę. Bo trening kolarski jest ciężki. Jest ból, czasem mróz, czasem deszcz, czasem niemiłosierny upał, czasem trzeba wstać przed słońcem i zacząć trening. Bo sprzęt i wyjazdy kosztują i czasem będziesz musiał sporo się natrudzić, aby zdobyć na to pieniądze. Bo zorganizowanie treningu, a potem systematycznie zrealizowanie cyklu, to przy codziennych obowiązkach – praca, szkoła, dom i dzieci, to operacja logistyczna.
I dlatego najważniejsza jest motywacja. Motyw, cel – który będzie trzymał ciebie na wyznaczonej ścieżce, to coś w twojej głowie, które napędzi ciebie każdego dnia do działania, które będzie jak budzik – każe ci wstać, gdy wszyscy jeszcze śpią. Bez tej wewnętrznej siły, bez tego wewnętrznego nakazu, który jest jak skała, który przetrzyma wszystko – nie masz nawet, co myśleć o tym, aby zajmować się kolarstwem. Wymiękniesz po pierwszym razie. Szkoda twojego czasu i pieniędzy nawet na ten pierwszy raz.
Musi być w tobie ogień, który będzie płonął. Musisz być ogniem, którego nic nie ugasi. Musisz płonąć pragnieniem jazdy na rowerze. To musi być jak słońce, które zawsze jest. Musisz być płomieniem.
No dobra rozpisałem się, a wy chcecie konkretów. Ale musiałem to wam napisać, bo bez tego wewnętrznego płomienia, nic wam z kolarstwa nie wyjdzie. Z żadnego kolarstwa – ani szosowego ani górskiego.
Kolarstwo szosowe. Zalety: jazda z dużymi prędkościami, jazda w grupie, zwycięża tylko jeden z całego peletonu. To zwycięstwo jest bardzo widoczne – wpadasz na metę przed innymi, a oni to widzą. Jest satysfakcja. Jest także jazda indywidualna.
Kolarstwo górskie. Zalety. W czasie jazdy liczy się wytrzymałość, technika i taktyka. Często jedziesz sam, a więc nikt nie przeszkadza tobie na trasie. Najczęściej walczysz sam – jedziesz, najszybciej jak możesz. Satysfakcję daje pokonanie trasy najlepiej jak potrafisz. No i oczywiście wjazd na metę tuż za motocyklem. Pierwszy na linii mety jest tylko jeden.
Kolarstwo szosowe. Wady. W peletonie jedziesz najczęściej jako drużna, bo kolarstwo szosowe, to wbrew pozorom sport drużynowy. Wszyscy pracujemy na lidera i jemu pomagamy. Ale czasem trener decyduje, że to nie ty jesteś liderem. I wtedy jest trochę smutku, bo każdy chce wygrać. Pozostaje jedynie samotna ucieczka lub taka jazda, że ktoś kiedyś zdecyduje, abyś ty był liderem. Zdarzają się kraksy.
Kolarstwo górskie. Wady. Jedziesz sam. Na podjeździe prędkość jest tak mała, że nie pomoże jazda w czyimś cieniu. Gdy pada deszcz, a trasa robi się błotnista, cały jesteś ubłocony. Błoto i woda jest we wszystkich zakamarkach twojego ciała. Gdy jest zimo i pada deszcz, człowiekowi nic się nie chce. I wątpi w sens kolarstwa. Gdy się ogrzeje i wraca do tych wspomnień, buduje swoją wartość. W takie zimno, w taki deszcz i w takie błoto – a dałem radę. To jest dopiero coś. Zdarzają się upadki.