Już jest podobny tytuł na tej stronie i ten może też tak wyglądać – zuchwały: jak się przygotować do maratonów rowerowych i wygrać Klasyfikację Generalną w Bike Maratonie. Ale takie są fakty: zawodnik prowadzony przez mnie wygrał Klasyfikację Generalną w Bike Maratonie i zdobył 5 złotych medali oraz 2 srebrne w tym cyklu, czyli 7 razy na podium. W cyklu Bike Atelier był trzeci w generalce. Tak więc mam powód do dumy i mogę (pół żartem pół serio) tak powiedzieć: wiem jak się przygotować do maratonów rowerowych i wygrać Klasyfikację Generalną w Bike Maratonie.
Nawet się zastanawiałem jakiś czas, czy może dać jakiś inny, bo wyjdę na straszliwego zarozumialca. Tak oczywiście nie jest, jest w tym trochę dystansu do samego siebie, ale też i satysfakcja. Bo akurat w tym przypadku Tomasz Szulczewski trenował dokładnie według moich planów treningowych, czyli tak zwanych rozspisek. Bo przecież też trafiają mi się inny zawodnicy, którzy coś zmieniają sami, albo czegoś nie zrobią, bo za ciężko. Dlatego tak się cieszę, bo tu mam dokładny dowód: mój plan zadziałał. To nie jest jakaś tajemnica i będę o tym jeszcze pisał, w swoich planach wykorzystuję zadania treningowe, które są powszechnie znane, pisałem o nich na łamach „bikeBoardu” a inne poznałem na kursie instruktora.
Dużą rolę odgrywa moje doświadczenie, bo większość polskich tras maratonów rowerowych znam, sam trenowałem według tych planów i wiem, czego gdzie się można spodziewać. Też będę o tym pisał, że każdy plan jest indywidualny, dobierany do możliwości, wieku, wytrenowania zawodnika, a jak sami się domyślacie, na bieżąco jesteśmy w kontakcie z zawodnikiem i często bywało tak, że z powodu nowych okoliczności zmieniałem ustalony już plan.
Bo inaczej trenuje się w zimie, inaczej na przedwiośniu, inaczej na wiosnę, a jeszcze inaczej przed startami. Tak więc każdy plan to całkiem inna historia – bo inny jest zawodnik, inne starty, inne cele i inne możliwości każdego zawodnika.
Jak smakuje zwycięstwo
No dobra, skąd ta satysfakcja. Bo jak pewnie wiecie sam kilka lat ścigałem się amatorsko w maratonach, a potem tak się potoczyło życie, że trafiłem na kurs instruktorski. Roczny – podkreślam – roczny, bodaj co drugi weekend przed dwa dni w szkolnych ławkach (klasy były wynajmowane od jednej z wrocławskich szkół). I tak z perspektywy patrzyłem – kawał życia, zdaje się 5 notatników akademickich. Bo pierwszy semestr to była teoria: anatomia, historia sportu, ale też psychologia i pedagogika, a drugi teoria tylko z kolarstwa – na przykład układanie planów treningowych dla różnych grup wiekowych oraz na różnym stopniu zaawansowania kolarskiego.
Statuetka za I miejsce w Klasyfikacji Generalnej Bike Maraton 2017. Taka statuetka jest tylko jedna.
Takie ćwiczenia teoretyczne robiliśmy: ułóż plan roczny, ale też na przykład miesięczny dla młodzika. A potem wykładowca to sprawdzał i omawiał. No i czasem się coś tam dostało, że nie takie obciążenia, nie takie objętości, nie tak poukładane w cyklu. Z innych zajęć pamiętam bardzo ciekawe zajęcia z panem Waldemarem Cebulą, trenerem kadry narodowej juniorów w kolarstwie szosowym. Bo oprócz teorii mieliśmy zajęcia także na sali gimnastycznej. I pan Waldemar przeprowadził z nami normalne zajęcia na sali gimnastycznej, takie jakie robi się z grupą kolarzy. I tak przy okazji – wiele z tych wiadomości wykorzystuję w zajęciach, które prowadzę na przykład teraz z grupą nauki jazdy na rolkach. Są pewne ćwiczenia ogólnorozwojowe, które zawsze warto wykonać, bo jak sama nazwa wskazuje, one przyśpieszają ogólny rozwój.
Jedno z zajęć na kursie instruktora kolarstwa: przeprowadź lekcję z nauki stójki – czyli zatrzymania roweru i utrzymania równowagi przez przynajmniej 3 sekundy. Moimi uczniami byli moi koledzy z kursy, którzy jak to uczniowie, zadawali trudne pytania i udawali, że niczego nie rozumieją :).
Zajęcia z kolarstwa mieliśmy z m.in. z Pauliną i Rafałem Hebiszami. Dość dokładnie więc omówiliśmy system treningowy i plany treningowe, według których oni sami przygotowywali się do zawodów, bo też byli zawodnikami, a także prowadzili zawodników. Wówczas Rafał był trenerem reprezentacji Polski MTB, a także oboje byli i nadal są pracownikami naukowymi wrocławskiej AWF Zakładu Fizjologii, którego kierownikiem jest prof. Marek Zatoń zajmujący się teorią treningu i fizjologią sportu. Tak więc mogę powiedzieć, że dość dokładnie poznałem, że tak powiem, wrocławską szkołę treningu i fizjologii sportu i też w swoich planach wykorzystuję te rozwiązania.
I skąd tak satysfakcja
Pamiętam tamten czas, pamiętam, gdy pilnie notowałem i dopytywałem wykładowców o szczegóły i pamiętam, że czasami nachodziła mnie taka refleksja: ale po co ci to wszystko, przecież i tak nie skorzystasz z tego, bo nie będziesz miał, gdzie wykorzystać tej wiedzy. No chyba że sam dla siebie – tak się próbowałem tłumaczyć. Bo jak wiecie, a szczególnie ci, którzy doszkalają się na studiach, studiach podplomowych, kursach. Zacząć fajnie, ale przychodzą kolejne soboty, niedziele wszyscy na rower, a ty do szkolnej ławy.
No i właśnie stąd ta satysfakcja: bo ten plan, mój plan treningowy, działa. Dlatego tak cieszę się, że trafił mi się tak rzetelny i skrupulatny zawodnik: że nie opuszczał – i nie odpuszczał – treningów – bo czasami w palnie są ciężkie, a czasem nawet bardzo ciężkie treningi. Dzięki Tomaszowi przekonałem się, że ten plan działa. Bo czasem jest tak, że zawodnik dostaje plan, a jeździ po swojemu, albo wcale nie jeździ – no i nie ma progresu.
Wyścig finałowy 2017.
No dobra, bo tak trochę to tajemniczo brzmi mój plan treningów, jakbym nie chciał zdradzić, jaki on jest i na jakiej zasadzie powstaje. Już trochę o tym, skąd biorę wiedzę na temat planów treningowych pisałem w innych tekstach na tej stronie. Są to elementy wiedzy z kursu instruktora, rozmów z kolarzami, trenerami. Może to dobry pomysł, abym przypomniał najważniejsze wydarzenia.
No to zacznijmy od początku, jak pewnie wiecie, w moim życiu kolarskim przełomowy był rok 2009. Wówczas przez jakiś czas pracowałem w jednym z wrocławskich sklepów rowerowych, zresztą na stanowisku mechanik-sprzedawca i pewnego późnego popołudnia, a właściwie wieczoru do sklepu wszedł, klient, który nie wyglądał na zwykłego klienta.
Filmik z mojej trasy treningowej Wrocław-Ślęża. W 2009 roku, gdy go nagrywałem jesienią zrobiło się tego dnia chłodniej. We Wrocławiu była zimna jesień, a na Ślęży… spadł śnieg, co możecie zobaczyć na filmiku. Trochę mnie to zaskoczyło, ale miałem swój prywatny półmetek: taki kamień na szczycie góry – i ten kamień trzeba objechać (co też możecie zobaczyć na filmiku). Bo inaczej się nie liczy (żart).
Bo zwykły klient zazwyczaj udaje, że się zna na rowerach, a nawet się bardzo wymądrza, ale 2-3 pytania, a czasem nawet tylko jedno wystarcza, aby przekonać się, że jego wiedza o rowerach, kolarstwie i częściach rowerowych jest znikoma, fragmentaryczna, a właściwie to jej w ogóle nie ma. A tu było inaczej.
Ja na trasie. Bike Maraton Polanica-Zdrój rok 2012. Ja po prostu to lubię robić. Lubię się ścigać, walczyć, jechać przed siebie, gnać do mety. Takie zwykłe ciśniecie, ile natura w nogach siły dała. Ale też jest czas na różne przemyślenia. Choć prawda jest taka, że w czasie wyścigu raczej myślę o walce, strategii, taktyce i rozłożeniu sił, a także na reagowaniu na ataki rywali.
Po pierwsze nie było żadnego wymądrzania się: było krótkie pytanie o buty rowerowe i do tego pozostawienie sprzedawcy możliwości wykazania się znajomością towaru, zalet, a nawet pozostawienie decyzji, co do wyboru. Byłem zdziwiony. Aż musiałem zapytać, bo widać było, że kupujący się zna, choć wcale nie było w tym: bo ja wszystko wiem lepiej. No i okazało się, że właśnie rozmawiam z Wacławem Skarulem, jednym z najbardziej znanych polskich trenerów kolarskich, a potem także prezesem Polskiego Związku Kolarskiego.
Pierwszy złoty medal.
Jesień 2009 to był ten rok, kiedy zakończyłem starty, ale chciałem poprawić swoje wyniki w następnym sezonie. Jak też pewnie wiecie prowadziłem wtedy na łamach portalu rowerowego „bikeBoard” bloga rowerowego, w którym opisywałem swoje starty i treningi, a także na łamach magazynu pisałem porady rowerowe. To były porady, jak to się mówi z własnego życia. Bo można czytać całe książki mądrych wiadomości, ale często nie możemy się przebić przez specjalistyczny język, a sedno sprawy jest jak zwykle bardzo łatwe i czytelne do opowiedzenia. I taki był zamysł tych porad: sprawdzone osobiście na kolarskiej trasie. Inny zamysł i mój osobisty cel: na przykładzie własnej osoby opisać, że kolarstwo może uprawiać każdy, że nie jest to trudne, że jest dostępne i nie tylko zarezerwowane dla wybitnych. Choć prawda jest taka, że tylko wybitni wygrywają wyścigi. Ale przecież nie o to chodzi, aby wygrywać, ale o to żeby walczyć (ze sobą i o siebie).
Gdy zacząłem jeździć na rowerze, a potem regularnie trenować, pomyślałem sobie, że to jest piękne. Że jeżdżenie na rowerze, kolarstwo, jest piękne. Że piękne jest to, że amator po 40. może zacząć regularnie uprawiać sport. Że jest to dobre, że przynosi wymierny efekt w poprawie zdrowia i kondycji fizycznej. Że warto jest, aby inni też tak zrobili. A najlepszą formą popularyzowania czegoś, jest opisywanie tego na własnym przykładzie. Bo czytelnik pomyśli sobie: on to zrobił, jemu się udało, to mi się też uda. Ja też spróbuję. Najlepiej przekonać innych do czegoś pokazując na własnym życiu, że da się to zrobić. No i najlepiej jeszcze podpowiedzieć, w jaki sposób to zrobić.
Drugi złoty medal.
Tak więc pomyślałem, że to będzie ciekawe, żeby poprosić specjalistę o porady treningowe, a potem te treningi opisać, a potem przedstawić wyniki. I zaproponowałem, abyśmy wspólnie zredagowali taki cykl. Z tą jednak różnicą, że nie była to jedynie teoria. Ja te plany po prostu sam na sobie sprawdzałem.
Technicznie tak to wyglądało, że spotykaliśmy się średnio co miesiąc, trener podawał mi plan na kolejny okres treningowy, ja trenowałem według tego planu, opisywałem plan i trening, wysyłałem do trenera, trener mi odsyłał z autoryzacją i i poprawkami (żeby jakiś błędów nie było), a ja wysyłałem do redakcji. Niektóre odcinki poświęciliśmy na podanie informacji o treningu – o możliwościach treningowych 40-latka, bo taki był zamysł: trening kolarski dla 40-latka. A przy okazji tych tematów pojawiło się wiele informacji o kolarstwie, bo pan Wacław Skarul to m.in. trener kadry kolarzy szosowych. Pracował także za granicą, tak więc ogromna wiedza i doświadczenie.
Te treningi to nie były tak tylko na pokaz, do gazety. To była rzeźnia. Wiedziałem, że sam na sobie muszę taki trening bardzo dokładnie sprawdzić zanim to opiszę, bo jeżeli opiszę, że coś zrobiłem, a tego nie zrobiłem, to każdy czytelnik, a zwłaszcza trenujący amator kolarz to odkryje. To tak trochę, jak ktoś mówi, że systematycznie biega, a ty rozmawiasz z nim i widzisz, że jednak nie biega, bo nie wie o czym mówi.
Już wiele razy pisałem, jak jeździłem w mróz – bo taki był trening i wracałem z zmarzniętymi stopami, albo w deszcz, albo w wiatr. Jedynie co mnie trzymało, to wiara w plan, że to ma sens i ze aby miało sens, trzeba to zrealizować w 100 %. No i były takie treningi, kiedy myślałem: oby do wiosny. A do wiosny było jeszcze daleko.
Przyszedł pierwszy medal
I przyszły starty w 2010 roku. Szykowałem się na cykl Bike Maraton, ale zawsze są w kalendarz startów wpisane inne wyścigi. I taki był ten w Bielawie. Był to jeden z tych, które maja sprawdzić formę, nie są najważniejsze, mogą się nie udać, mogę pojechać na całość i nie ukończyć, gdyby mi zabrakło siły w połowie.
Zdjęcie z dekoracji medalowej 2010. Wtedy w Bielawie zająłem 3. miejsce i zdobyłem brązowy medal. Jest to ważne wydarzenie w moim życiu sportowym. Dlatego to zdjęcie długo było moim numerem 1. Pierwsze złoto zdobyte przez Tomasza spowodowało, że właśnie jego sukces jest teraz moim numerem jeden.
Było zimno, koło 5 stopni Celsjusza. Ciężko było się rozgrzać. I do tego siąpiło. Nad Górami Sowimi – bo tędy przebiegała trasa zdaje się unosiły się gęste deszczowe chmury. Już było mi zimno na starcie. Ale sobie myślę: nic nie tracę. W każdej chwili mogę się wycofać. Padł sygnał startu. Ruszyliśmy. Mimo że byłem w bodaj 4 sektorze wskoczyłem w czoło grupy. I myślałem tylko o jednym: utrzymaj koło, jak najdłużej utrzymaj koło. Początek to szeroki asfalt. Mokry szeroki asfalt. Nawet nie chcę myśleć, co by było, gdyby… Było ślisko. Przy jakichś tam 50-60 km/h wywrotka to długa droga hamowania własnym ciałem po ziarnach asfaltu.
Ale sobie myślę: nie myśl zbyt dużo, po prostu jedź tak, jak najdłużej uda ci się jechać z grupą. Po prostu ciśnij, ile natura dała. No dobra cisnę, wyprzedzam, trzymam koło, sprawdzam. Wpadamy nad zbiornik. I widzę, że jest dobrze. Bo jadę z samymi młodymi ludźmi. No to nie z mojej kategorii. Bo w mojej kategorii wiekowej to już się ma twarz porytą zmarszczkami i różnymi takimi tam problemami życiowymi.
Trzeci złoty medal.
Podjazd poszedł super i zjazd: długi, po mokrej ścieżce. Wydaje mi się, że traciłem przyczepność i troszkę frunąłem nad ziemią. Było tak szybko, że bałem się oddychać, aby nie stracić równowagi. Wpadam na górę Łysinę. Jeszcze jeden podjazd. Widzę, że mało śladów. Czyli jakoś początek grupy. Ale nic tam. Jedziemy do końca, jedziemy do końca – i żeby się nic nie stało. Bo kolarstwo to taki sport, gdzie jednak wynik zależy od awarii sprzętu lub braku awarii. Wpadam na metę. Idę się przebrać. Za jakiś czas idę sprawdzić wynik. Szukam nazwiska na liście. Nie mogę znaleźć. No i bym długo nie mógł znaleźć. Bo było ono bardzo wysoko. Niewiarygodnie wysoko jak na mnie. I dlatego tak wysoko nie szukałem. Bo nigdy tak wysoko nie byłem. Patrzę i oczom nie wierzę: 3 miejsce w M-4. Czyli podium. Bardzo długo wspominałem ten dzień. I nawet zdjęcie z dekoracji było moim głównym zdjęciem na profilu.
Aż Tomasz zdobył złoty medal
Zdjęcie z dekoracji zmieniłem w tym roku: Tomasz zdobył złoty medal w Zdzieszowicach. Był to dla mnie jako coacha i przede wszystkim dla człowieka, sukces większy niż mój brąz. Bo tak jak wam już pisałem: coś co układam na podstawie wiedzy z kursu instruktora sportu kolarstwo, współpracy z trenerami, lektury zadziałało. To tak, jakbyś odkrył przepis na złoto. No bo w sumie to jest taki przepis, choć nie jestem alchemikiem (ha, ha).
swoich planach treningowych wykorzystuję różne metody i doświadczenia. Co najważniejsze – wszystkie treningi, mikrocykle, mezocykle i plan pracy rocznej sprawdziłem na sobie. Tak więc wiem, czy da się to wykonać, czy nie. Ale to jak mi powiedział pan Wacław, gdy dziękowałem mu za brąz w Bielawie: trener układa plany, ale to pan trenuje.
I tu znowu myśl z mojego kursu: trener zawsze jest osamotniony. Bo gdy jest zwycięstwo, to jest zasługa zawodnika, że trenował. A gdy jest porażka, to jest wina trenera, że nie przygotował.
A często niestety jest tak, że zawodnik opuszcza trening, a więc my nie możemy dokładnie stwierdzić, gdzie jest błąd. Bo nie było wszystkich składników. Dlatego tak cieszę się, że udało mi się dzięki Tomaszowi sprawdzić mój plan, bo wiem, że on wszystko z zadanych obciążeń i objętości zrealizował.
Dobry plan treningowy dla kolarza
Kolejna sprawa, to dopasowanie planu do zawodnika. To nie jest tak, że wezmę jakiś plan i się pojedzie. Każdy zawodnik to indywidualny organizm o indywidualnych cechach, indywidualnej budowie ciała, indywidualnych możliwościach. Trochę czasu schodzi, żeby sprawdzić, jaki układ działa, jaki przynosi zamierzony efekt.
Wiadomo: pewne rzeczy są niezmienne: obciążenia, objętość. Ale sztuką tu jest dopasować te elementy do zawodnika i do celów, jakie sobie stawia. Dlatego każdy mój plan dla zawodnika jest indywidualnym planem dla tego jednego konkretnego zawodnika. Dlatego tak bardzo cieszyłem się, że mam takiego zawodnika jak Tomasz – bo on sprawdził mój plan w praktyce. I mogę teraz powiedzieć: tak, to działa.
Kontakt w sprawie planów treningowych: treningkolarski@gmail.com
więcej informacji tel: 506 157 484